start | dodaj do ulubionych | ustaw jako startową | mapa strony | kontakt

 

 

 

MARSZ NA BZURĘ 15-16 IX 2005

 

W Giżycach, skąd mieliśmy wyruszyć zebrało się pięć osób (Robert, Jeager, Jan, Bartek i ja - Qrak). Po założeniu ekwipunku króciutka przebieżka, dla rozruszania mięśni i przystąpiliśmy do przypomnienia podstaw musztry. Około południa wyruszyliśmy w kierunku Bud Starych. Postanowiłem iść systemem: 50 minut marszu 10 minut odpoczynku. Po drodze odwiedziliśmy cmentarz na którym znajdują się mogiły poległych we wrześniu 1939 roku. Po oddaniu honorów ruszyliśmy dalej.

Zaraz po wyjściu z Giżyc z powodu choroby odpadło dwóch strzelców. Dalej szliśmy w trójkę. Maszerując wzdłuż rowu dyskutowaliśmy co pierwsze z ekwipunku najchętniej byśmy do niego wyrzucili. Pojawiły się różne propozycje (hełm, koc, maska) ale chyba faworytem został tornister.

Zobacz zdjęcia »

Pierwszy postój mieliśmy przy drodze. Zbierający nieopodal ziemniaki rolnik zaineteresował się grupką mundurowych. Wywiązała się ciekawa dyskusja o wrześniowych walkach w tym rejonie. Następnie nakopaliśmy trochę ziemniaków na wieczorne ognisko i ruszyliśmy. Daleko nie uszliśmy. Kiedy przechodziliśmy obok sadu zaprosiłł nas na śliwkowy poczęstunek kolejny rolnik. Zjedliśmy kilka sztuk, natomiast dużo zabralismy ze sobą. Niesamowite jest ile to śliwek mieści sie do menażki, pustej manierki, czy pod stroczony do tornistra hełm.

Pożegnaliśmy się z gościnnym gospodarzem i ruszyliśmy w dalszą drogę. Następnym przystankiem miał być las za Budami Starymi. Po drodze pokonaliśmy odkrytą przestrzeń na której we wrzesniu niemieckie lotnictwo zaskoczyło maszerujące w kierunku przeprawy przez Bzurę jednostki polskie. Jako, że w terenie nie było żadnych naturalnych osłon doszło do masakry, czego świadectwem jest cmantarz koło Bud Starych, na którym leżą tylko oficerowie i podoficerowie. Najwidoczniej zabitych szeregowych nikt nie ściągał z pola i znależli miejsce wiecznego spoczynku tam gdzie polegli. Zebraliśmy z ziemi trochę cebuli i upchaliśmy w wolne jeszcze przestrzenie ekwipunku. Na skraju lasu zażądziłem dłuższy odpoczynek, gdyż przeprawa przez otwarte, nasłonecznione pole wyczerpała nas. Naszym następnym celem była miejscowość Młodzieszynek. Trzeba tylko było przejść przez las.

Droga przebiegała miło do czasu, aż stwierdziliśmy, że troszkę zboczyliśmy z trasy. Na szczęście trafiliśmy na samotne gospodarstwo. Włascicielka, mimo najszczerszych chęci nie wytłumaczyła jasno drogi. Mimo tego udaliśmy się w ogólnym kierunku, który nam wskazała, z nadzieją, że dalej zaciągniemy języka. Tak też się stało. Znowu samotne gospodarstwo i wielce zaskoczony właściciel, którego najwidoczniej zerwaliśmy z popołudniowej drzemki wytłumaczył jak dojść do następnej wioski, gdzie dalej mieliśmy się dowiadywać o dokładną drogę. Pojawił się problem braku wody. Nadzieja na jej uzupełnienie w nastepnej wsi dodawała nam sił. Takowoż się stało. Jak wspaniale smakuje zimna woda z gosodarczej studni. Uzupełnienie manierek (poza tą ze śliwkami) i pouczenie o trasie do Młodzieszynka i dalej w drogę.

Słońce chyliło się już ku horyzontowi, więc jednym etapem, bez przystanków dotarlismy do celu. U sołtysa mieliśmy załatwione kwatery. Bardzo nalegał abyśmy rozłożyli się w jego stodole, jednak wybrałem miejsce na nocleg na wydmie, pośród karłowatych drzew. Podwodą z napędem na konie mechaniczne dojechali także strzelcy, którzy odłączyli się na początku marszu. Dostaliśmy ze stodoły kilka paczek siana, zebraliśmy opał, przygotowaliśmy miejsca na spanie. Zajęło nam to czas aż do zmroku.

Można było usiąść, zjeść to co zostało i oczekiwać na grochówke, którą zadeklarował się przywieźć Polsmol. Miała być wykonana przez jego Babcię, według przedwojennego przepisu. Takowoż się stało. Wreszcie można było zalać ciepłą strawą buntujące się z głodu żołądki. W kilkudziesięciolitrowym garze zostało jeszcze zupy na następny dzień. Pełne brzuchy, błogi nastrój, rozmowy i żarty przy trzaskającym ognisku towarzyszyły nam przez resztę wieczora.

Po północy powoli gotowaliśmy się do snu. Pozostało tylko wyznaczyć kolejność wart i można było udać sie na upragniony spoczynek. Jako, że gwiaździste niebo nie wskazywało na jakiekolwiek zakłócenia meteorologiczne nie rozłożyliśmy (z wyjątkiem Jeagera) płacht namiotowych. O losie okrutny!

Ledwie zszedłem z warty i położyłem głowę na sianie gdy rozpadało się. Opatuliłem się płachtą i znużony zasnąłem. Ile spałem? Nie wiem. Zaczynało szarzeć. Obudziła mnie wilgoć dostająca się przez przemakającą płachte. Reszta grupy także nie spała. Część schroniła się w nieodległej stodole sołtysa, część, do której należałem, schowała się pod namiot rozstawiony przez Jeagera.

Sam właściciel poszedł szukać schronienia w stodole. Wcześniej wydawało mi się niemożliwością aby pod pojedynczą płachtę zmieściło sie więcej niż jedna osoba. Teraz miałem okazję przekonać się, że przy dobrej woli chowa się trójka desperatów. Ale i nas nieprzerwanie padający deszcz zmusił do rejterady do stodoły. Tam oczekiwaliśmy na resztę oddziału, który dziś miał dołączyć.

Takowoż dojechali Sarna, Maciek Nowak, Artur i gość z ProFortalicjum. W tym skłaadzie wyruszyliśmy do gajówki Januszew - miejsca gdzie zmarł gen. Wład, dowódca 14 Dywizji Piechoty. W stodole zostawiliśmy wartowników - ochotników. Droga nie należała do najprzyjemniejszych. Była skrajnie odmienna od tej jakiej doświadczyliśmy poprzedniego dnia. Po dotarciu na miejsce kpt. Sarnecki zapalił znicz pod płytą pamiątkową i oddaliśmy honory poległemu generałowi. Krótki postój na odsapnięcie, napicie się gorącego napoju i w drogę powrotną do stodoły.

W Młodzieszynku krótki popas. Dojedliśmy grochówkę, wypiliśmy herbatę z rumem i ruszyliśmy w kierunku przeprawy w Witkowicach. Szliśmy szlakiem odwrotu jednostek Armii Poznań, kierujących się na przeprawe w Witkowicach. Deszcz w końcu przestał padać. Można było zdjąć płachty namiotowe. Niestety buty nie dość, że całe były oblepione rozmiękłą gliną to na dodatek poprzemakały. W przydrożnym sklepie co poniektórzy porobili zapasy.

Znajome okolice, a także bliskość celu poprawiła humory. Ruszyliśmy, dziarsko wystukując trzewikami rytm, podśpiewując "Kalina Malina". Tuż przy moście natknęliśmy się na znajomy pojazd, a jego własciciele przekazali wiadomość o idącym z przeciwnego kierunku oddziale niemieckim. Decyzja była szybka - urządzamy zasadzkę! Szybkie rozstawienie strzelców i wyczekiwanie. Kpt. Sarnecki wysłał zwiadowce na przedpole, ten jednakże niczego niepokojącego nie zauważył. Po jego powrocie zwinęliśmy placówki i ruszyliśmy dalej. Szkoda, ze tym razem nie udało się pogonić Niemców. Może innym razem. Jeszcze jeden wysiłek. Jeden zryw i dotarliśmy do obozowiska w Janowie, gdzie czekała na nas reszta oddziału.

Qrak

Powrót

 

© SH "Cytadela" Kopiowanie materiałów bez zgody zabronione.