Zbliżał się 1 września, pamiętna data. To już tradycja (co prawda bardzo młoda), skrzykujemy
się z chłopakami z Trójmiasta, aby uczcić tę datę tam gdzie się wszystko zaczęło - na
Westerplatte. Na kilka dni przed atmosfera staje się coraz bardziej nerwowa - trzeba
uszyć owijacze (chcemy wygladać jednolicie), załatwić urlopy, przygotować oporządzenie
leżące w szafie już dość długo. Na dzień przed z, zapowiadającej się na sporą, ekipy
odpadają z różnych powodów Biały, Wojtek i Karol. Jak zwykle też, złośliwość rzeczy
martwych dała o sobie znać, awaria maszyny do szycia pozbawia nas jednej pary owijaczy
(nie będzie jednolitości).
Naszym celem jest pomaszerować z Wrzeszcza na Westerplatte. We wtorek, późnym wieczorem,
zbiórka u mnie (prawie jak w filmie Godzina "W"). Trzeba jeszcze dopiąć kilka spraw - igły
idą w ruch, szykujemy kawę, czyścimy buty. Przy okazji, jak zwykle, poruszamy temat za
tematem, związane z historią i rekonstrukcją. Ostatecznie ruszamy o 1:45. Ciszę nocy rozrywa
zgrzyt i stuk podkutych butów. Ruszyliśmy ostro, bo do przejścia szmat drogi. Gdzieś na
przystanku jakaś parka patrzy z niedowierzaniem i po chwilowym zaniemówieniu odbiera nas
pozytywnie, choć w swoisty dla siebie sposób. Idziemy dalej. Niestety po przejściu jakichś
3 kilometrów tempo marszu i asfalt daja o sobie znać - zaczynają siadać stopy. Cóż, zaciskamy
zęby, pomaszerujemy innym razem, w tym roku użyjemy autobusu. Dochodzimy na miejsce zbiórki
harcerzy i czekając, przez godzinę ćwiczymy musztrę z bronią.
Objaśniamy również kilka osob dlaczego jesteśmy w mundurach. W autobusach harcerze patrzą
z niedowierzaniem, my jedziemy spokojnie ustalając szczegóły i żartując z jednym z nowych
kolegów, który dopiero co zaczął przygodę z rekonstrukcją i nie mając munduru, jest wśród
harcerzy. Dojechaliśmy na miejsce, zbiórka i we trzech (Pitt, Łosiu i ja) ruszamy
rzędem, z bronią na "odtrąbiono". Mijamy patrol policji. Idziemy na symboliczny cmentarz
oddać hołd poległym.
Prezentujemy broń, chwila ciszy i musimy iść dalej. Jest jeszcze noc, czasem tylko wyłącznie
nas słychać jak idziemy równym krokiem. Następny punkt to koszary, tam przed tablicami
załogi ponownie prezentujemy broń. Mijamy kolejne patrole policji i BOR-u, wzbudzając nieme
ni to zachwyt ni zdziwienie, ale nikt nas nie zatrzymuje. Wchodzimy na kopiec pod pomnik,
tam stajemy wśród sztandarów harcerzy. Jest nas nieparzysta ilość, więc nie da rady
zaciągnać wartę pod pomnikiem, choć oficer przygotowujący uroczystość nalega.
Wreszcie 4:45, ryk syren z portu, coś chwyta za gardło, dopiero wstaje świt. Prawie czekam
na ryk salw z Zakrętu 5 Gwizdków - tam wędruje wzrok. Trzeba ochłonąć, bo potrzebna jest
komenda. Trwa harcerski apel poległych, później przemówienia oficjeli, po nich składane są
kwiaty. Robi się coraz jaśniej i coraz bardziej "rześko". Pojawia się pierwsze zmęczenie,
emocje i uroczystość robią swoje. Po wszystkim schodzimy w szyku z kopca i koło zniczy
ściągamy na chwilę tornistry. Później w drogę, coś zjeść i trzeba wracać do rzeczywistości
- o 12 muszę być w pracy.
Przemysław Michalski