start | dodaj do ulubionych | ustaw jako startową | mapa strony | kontakt

 

 

 

MUSZAKI, MUSZAKI... MŁAWA!

 

Pomysł narodził się gdzieś pomiędzy kwietniem, a czerwcem. Wszystko zaczęło się od krótkiej informacji Karola, że jeździł na poligonie Muszaki. Później zacząłem gromadzić pierwsze informacje na ten temat. Wreszcie w czerwcu rzuciłem hasło wśród chłopaków z Trójmiasta - jedźmy na tydzień na poligon, w lipcu. Odzew spory, zaczęliśmy snuć plany. Później wzmianka na forum grupy - odzew mniejszy, ale ekipa rośnie, co cieszy.

Na początku lipca ściągnąłem mapy od Artura (niezawodny kartograf) i pewnego poranka w samochodzie, w drodze do pracy odbyłem jednoosobowe ćwiczenia dowódczo-sztabowe.

Jak fatum to fatum. Im bliżej dnia wyjazdu - ekipa zaczyna się kurczyć. Z zadeklarowanych, Karola, Pitta, Białego, Łosia, Wojtka, Artura, Polsmola i mnie, zostało trzech ostatnich. Po krótkiej naradzie telefonicznej z Kartografem, zapadłą decyzja - Muszaki czekają na lepsze czasy - idziemy na Mławę.

I oto nadszedł wielki i długo oczekiwany dzień wyjazdu.. Bladym świtem, taksówka, droga na dworzec. Tradycyjnie już jadę w mundurze, stopnie zasłonięte, ale i tak w oczy rzucają się elementy oporządzenia. W Działdowie pewna pani, chcąc zdobyć informacje dla nieśmiałego synka, spytała się czy jestem leśnikiem. Ale oto i są Artur i Polsmol. Podjechali po mnie do Działdowa, stąd ruszamy do Mławy. Zaczynają się pierwsze rozmowy o historii, wojnie obronnej i rekonstrukcji. Dojeżdżamy, samochód na parking i przeistaczamy się w żołnierzy. Jeszcze tylko obiecana chłopakom przeróbka "broni". Dostawiam Arturowi wycior, a w odlewie Piotrka robię mocowanie na przyszłość. Scenka wręczenia karabinu, odpinam płaszcz, roluję koc i w drogę. Słyszymy pierwsze odgłosy zdziwienia miejscowych, ale dodają nam tylko animuszu.

Jest potwornie gorąco, godziny wczesnopopołudniowe. Wymaszerowaliśmy z Mławy i weszliśmy na drogę ku Sławogórze Starej. Po pierwszych kilometrach dostaje lekcję co znaczy dobrze zawiązana onuca - ja takowej nie mam. Pierwszy postój, zlekceważenie tego problemu przez jakiś kilometr mocno nadszarpnęło kondycje stopy. Chwila ulgi, parę łyków kawy, jakieś szybkie kęsy i ruszamy dalej, po chwili już polna droga. Przechodzimy przez pierwsza wieś, za nią piękna łąka i tutaj czując już klimat nadchodzącej sesji zdjęciowej doznajemy brutalnego zderzenia z rzeczywistością - moje baterie padły, a Piotrek nie ma kliszy. Cóż idziemy dalej.

Kolejny postój w lesie, wcinamy suche porcje i wbrew regulaminom napoczynamy "ERKI". Ale sza!. Kolejne kilometry i jesteśmy koło Sławogóry, po drodze odwiedzamy mogiłę żołnierzy września. Skromna świeczka i nasze prezentuj broń to oznaki szacunku i pamięci o NICH.

Wchodzimy do wsi, jak się później okazało dość pamiętny dla nas moment. Zasięgamy "języka" w sołtysa odnośnie sklepu i prawie siłą jego żona wciąga nas do obejścia proponując kawę i napój. Kilka pytań zaskoczonych ludzi, zgromadziła się prawie cała rodzina. Później idziemy do sklepu na wytęskniony chmielowy napój. Pod sklepem kolejny raz wzbudziliśmy pozytywna sensacje. Sklepikarz poczęstował nas wodą i nie chciał za to pieniędzy. Po dłuższym czasie pod sklepem i zaspokojeniu ciekawości mieszkańców ruszyliśmy do pierwszego schronu. Jest nietypowy, bo ma strzelnice od czoła.

fot. Chudzin

Po prawej hen, hen Pozycja Rzęgnowska. Tutaj tez postój na posiłek, jest już późne popołudnie. Podczas postoju odwiedził nas jeden z rozmówców, spod sklepu. Dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy o losach schronu po wojnie. Na 2 godziny miejscowy gospodarz stał się naszym przewodnikiem, pokazując dwa kolejne obiekty i opowiadając ich historię. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się, ze nieistniejący, według badaczy, rów przeciwczołgowy jednak jest! Udajemy się do schronu przy drodze...

fot. Chudzin

Zapada decyzja - na dziś dość! Szykujemy kolację. Rozpoczynają się rozmowy na różne tematy. Powrót do XXI wieku - trzeba nawiązać kontakt z bliskimi. Podziwiamy widoki siedząc na schronie. Przed oczami, na stropie, mamy również odciski butów budujących schrony. Po zachodzie słońca przyjeżdża Michał. Boso przedziera się przez pole. Teraz już można się było przenieść dalej od drogi. Tam atakują nas stada komarów. Artur i Polsmol śpią, ja rozmawiam Michałem. Tak upływa mi warta. Pod koniec zaczyna padać. Michał z Arturem stawiają namiot z płacht, ja z Piotrkiem dezerterujemy do samochodu. W nocy pompa nie z tej ziemi.

Ranek piękny, jemy śniadanie, ustalam z Michałem zbliżający się pokaz na Bzurze. Niestety sprawa się przeciąga i późno wyruszamy w drogę. Mijamy kolejny schron z pobliskim stanowiskiem Boforsa. I taki już będzie ten dzień. Kolejne schrony, najczęściej w lasach - to utrudnia wyobrażenie sobie obrony. Chociaż pod trzecim tego dnia mieliśmy dobry przegląd przedpola i zrobiło to na mnie duże wrażenie.

fot. Chudzin

Po przekroczeniu pierwszej szosy spotykamy dwóch jeźdźców. Niesłychanie pozytywny odbiór, później kilka słów z napotkaną w lesie staruszką. Przekraczamy kolejną szosę, niedaleko znajduje się zajazd. Przy jego pomocy przegonimy głód z naszych żołądków. Koło zajazdu mauzoleum. Oddajemy honory, oglądamy kolejny tego dnia schron z kompletnie odstrzeloną przelotnią, ten jest już chyba czwarty. To niestety smutny los tych umocnień, który spotkał je po wojnie z rąk rodaków.

Po dobrym obiedzie i krzepiących napojach zbieramy się do dalszej drogi. Jeszcze tylko mała sesja zdjęciowa dla turystów i ruszamy dalej. Jest już późne popołudnie. Zwiększamy tempo marszu, przez chwile zgubiliśmy drogę, przez co jeden z ciekawszych schronów nam umknął. Dochodzimy wreszcie do miejsca noclegu. Schron jest w dobrym stanie, prawie obsypany, na tle lasu, zachowane wszystkie drogi dobiegowe. Środek czysty, resztki szalunku w strzelnicach, ślady ognia na tymże szalunku. Robi się zimno, staram się wysuszyć mundur nad ogniem. Kolacja tym razem później. Stawiamy namiot z płacht. Polsmol jedynie pół namiotu. To mój debiut w takich warunkach. Już po chwili pożałowałem, ze płaszcz został u Artura w samochodzie. Noc w jednej pozycji. Rano wszystko mokre, udajemy się po chrust na ogień. Zmarzliśmy ale humory dopisują. Ja szydzę z chłopaków, że są widoczni, w koszulach, na tle lasu, oni odparowują, że ja w folii NRC, jestem niedostrzegalny.

Po skromnym śniadaniu kapliczki na plecy i ruszamy dalej. Jesteśmy w okolicy Piekiełka. Idziemy do wsi po wodę. Tam zapoznaliśmy się z kwintesencją polskiej gościnności. Gospodarze, z pierwszego domostwa, zaprosili nas na śniadanie. Jedząc rozmawialiśmy z gospodarzem. Opowiedział nam o budowie umocnień, o sytuacji jaka wtedy panowała, o szpiegostwie lokalnych Niemców. Gospodyni co chwile upewniała się czy niczego nam nie brakuje. Po domowych frykasach napełniamy manierki i ruszamy w drogę. Przed nami jeszcze spory odcinek marszu. Idziemy do pierwszego schronu tego dnia. Stoi na szczycie małego stoku, ma jedna strzelnicę oraz współczesne ślady po wandalach. Później czas na rowy przeciwczołgowe, po nich zagłębiamy się w las. Tam znajdujemy kolejny schron (Łysa Góra), w jego okolicy zwiedzamy dwa, pięknie zachowane, stanowiska Boforsa, nie opisane przez badaczy Pozycji Mławskiej.

fot. Chudzin

Po kilku kilometrach dochodzimy do starych okopów na skarpie (Mławka), nieopodal linii kolejowej. Udziela się nam nastrój, przez chwilę skradamy się, wykonujemy skoki z okopu do okopu. Zajmujemy pozycje strzeleckie, pilnujemy przedpola. Kiedy adrenalina trochę opadła idziemy dalej. Po przedarciu się przez krzaki, kolejny schron z jedną strzelnicą, po nim znajdujemy schron obserwacyjny. Wszystko w dobrym stanie, widać niewielkie uszkodzenia z czasów wojny. Szkopy nie osiągnęły tutaj wiele.

fot. Chudzin

Jesteśmy coraz bliżej Mławy. Niestety nie mamy czasu ani sił na dokończenie zwiedzania Pozycji. Dziś, tzn. we wtorek, rozstaniemy się.

Wchodzimy do miasta. Wzbudzamy małą sensację wśród Koreańczyków, odpoczywających w zakładach produkujących elektronikę. Idąc dalej, w kierunku dworca, pytamy o sklep. Przygodny kierowca UAZ-a oferuje nam podwiezienie. Nie namyślamy się długo. Składamy tornistry na "pakę", wskakujemy do środka i delektujemy się otoczeniem, które przepływa znacznie szybciej niż w poprzednich dniach. Dojeżdżamy na parking hotelu, gdzie została "taczanka" Artura. Następuje rozformowanie pododdziału i zaczynamy przeistaczanie w zwykłych, praworządnych obywateli.

Chłopaki podwożą mnie na dworzec, niestety dogodny pociąg odjechał niedawno, a następny za cztery godziny. Zapada decyzja, idziemy na wstrzemienne piwo. Przy nim rozgorzała długa dyskusja związana z Wojną Obronną. Po odsiedzeniu kolejnych dwóch godzin, na dworcowej ławce oraz po około czterech godzinach jazdy, docieram do Gdańska. Jest wieczór, za dobę z ogonkiem inscenizacja Powstania Warszawskiego w Stoczni Gdańskiej - kładę się spać.

Przemysław Michalski

Powrót

 

© SH "Cytadela" Kopiowanie materiałów bez zgody zabronione.