Sarna [Usunięty]
|
Wysłany: Pon 23 Lut, 2009 "Jedynaczka z Westerplatte"
|
|
|
Maria Piwowarska z mężem, Kazimierzem. Gdynia lata 30. (© Archiwum prywatne)
Od kilkunastu lat spoczywały tam zdjęcia, dokumenty i pamiętniki jej matki, Marii Piwowarskiej, zmarłej w 1991 roku.
- W końcu zmobilizowana przez córkę zabrałam się za porządkowanie pamiątek rodzinnych - Katarzyna Dąbkowska wyciąga album pełen starych fotografii. Obok kładzie grubą teczkę. Pamiętnik matki, ciemnowłosej nauczycielki, którą kiedyś kapitan Franciszek Dąbrowski nazwał "jedynaczką z Westerplatte".
Spełnione marzenie
Jest 1928 rok. 18-letnia Marianna Krzyszkowska przyjeżdża ze szkolną wycieczką do Gdyni. Pochodząca spod Częstochowy dziewczyna jest zauroczona morzem i klimatem powstającego miasta, zafascynowana rozmachem prac przy budowie portu. W pamiętniku zapisuje obrazy zapamiętane z tamtej Gdyni: "Mały dworzec, dwie ulice, jezdnia wytyczona między krawężnikami. Drewniane molo przystani Żeglugi Polskiej i stojące przy nim wielkie, białe statki".
- Ta podróż zmieniła życie mamy - uśmiecha się pani Katarzyna. - Postanowiła wrócić do Gdyni. W latach 30., już jako nauczycielka, wydała uciułane ze skromnej pensji pieniądze na wakacje nad morzem.
"Zmiany ogromne!" - pisała w pamiętniku. "Port prawie gotowy!(...) Las masztów okrętowych. Różne bandery statków, ogromny falochron przedzielony wjazdem do portu". Spacerowała między okazałymi kamienicami, mijała grupki cudzoziemskich marynarzy, opalała się pod Kamienną Górą.
Spotkali się podczas wakacji.
Bosman mat Kazimierz Piwowarski miał 16 lat, gdy jako sierota ze wsi pod Rypinem zaciągnął się do polskiej Marynarki Wojennej. Służył na ORP "Wicher". Jesienią W 1934 r., po czterech miesiącach znajomości, wzięli ślub, zamieszkali w wymarzonej przez Mariannę Gdyni. Dwa lata później na świat przyszedł ich pierworodny, Leszek.
Na flirty przywieziona
Kazimierz pełnił służbę na okręcie, Leszek dorastał, a Marię roznosiła energia. Nie nadawała się do bezczynnego siedzenia w domu. Pewnego dnia usłyszała o Polskim Białym Krzyżu, paramilitarnej instytucji cywilnej, założonej w czasie I wojny światowej przez Helenę Paderewską. Początkowo niósł on pomoc ofiarom wojny, później zajął się szerzeniem oświaty, rozbudzaniem postaw patriotycznych wśród żołnierzy.
Do pracy przystąpiła w 1936 roku. Początkowo prowadziła świetlicę dla poborowych w Gdyni, później, wraz z koleżanką podjęła pracę w jednostce w Redłowie. W pamiętnikach pisze: "Niełatwo było poskromić rozbrykanych żołnierzyków, którzy mieli przed sobą dwie młode kobiety, a nie pana kaprala".
Poradziła sobie na tyle dobrze, że instruktor PBK w Gdyni, Halina Łuszczewska-Sokołowska zaproponowała jej kolejną pracę.
- Pojedziesz do Gdańska, do jednostki Wojskowe Składy Tranzytowe na Westerplatte - tłumaczyła. - Nie będzie łatwo, ale jako żona wojskowego jesteś jedyną kandydatką. Władze wojskowe zastrzegły, że musi to być osoba zasługująca na zaufanie.
We wrześniu 1936 r. instruktorka przywiozła Marię na Westerplatte. Pierwsze spotkanie z dowódcą, majorem Stefanem Fabiszewskim nie było zbyt zachęcające.
"Dowódca obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem, a kiedy zostałam mu przedstawiona, oburzył się i powiedział: Na flirty przywozi mi tu pani tę młodą osobę? Przed kilku miesiącami mieliśmy tu takie dwie osóbki, a skutek był taki, że o mało osobiście nie wyrzuciłem ich przez bramę!".
Oburzona Maria chciała zrezygnować, jednak pani Łuszczewska wytłumaczyła, że będzie to dla niej wyzwanie.
Nauka czytania
Początki były trudne. Świetlica mieściła się w ciemnym pomieszczeniu na parterze byłego domu zdrojowego. Nie było tam praktycznie nic. Maria woziła z Gdyni pękatą teczkę z książkami, zeszytami, atlasami, grami towarzyskimi.
Żołnierze, skrępowani stałą obecnością szefa (patrzył pewnie, czy nie będzie "flirtów") niechętnie przychodzili do świetlicy. "Pomógł mi w tym trudnym okresie kapitan Franciszek Dąbrowski, zastępca dowódcy - wspomina Maria.
- Zachęcał do wytrwałości. Miałam w nim wielkiego sprzymierzeńca. Był również lubiany przez żołnierzy, w dodatku sprawił, że szef kompanii przestał się interesować świetlicą, co spowodowało, że żołnierze poczuli się swobodniej".
Po trzech miesiącach major Fabiszewski, widząc, że praca młodej nauczycielki przynosi efekty, przydzielił jej salę w nowym budynku koszar.
Załoga WST zmieniała się co pół roku. Maria opracowała autorski program zajęć dla młodych ludzi, którzy przez 6 miesięcy mieli przebywać na zamkniętej ze wszystkich stron "polskiej wyspie". W pamiętnikach opisuje konkursy, imprezy organizowane z okazji świąt państwowych, kościelnych, wróżby andrzejkowe, pogadanki historyczne.
Świetliczanka z Westerplatte ujawnia też pewne wstydliwe zjawisko - do jednostki trafiali żołnierze nieumiejący czytać i pisać.
"W 1938 r., po objęciu dowództwa przez majora, Henryk Sucharski zatroszczył się, by żołnierze analfabeci zaczęli naukę czytania i pisania. W związku z tym musiałam przyjeżdżać dwie godziny wcześniej (...). Nauka przychodziła żołnierzom z wielkim trudem. (...) Major Sucharski często zachodził do świetlicy i niejednokrotnie sam cierpliwie wodził ręką żołnierza niezdarnie stawiającego litery. Zachęcał onieśmielonego, żartował. Dowódca zawsze był prosty i miły w obejściu, choć nie uśmiechał się łatwo. Robił wrażenie człowieka obarczonego nadmiernymi troskami. Miał dla mnie uznanie, wiedząc, jakie trudy pokonuję jeżdżąc codziennie z Gdyni(...)".
Wielu młodych ludzi skończyło służbę ze świadectwami ukończenia I lub II klasy szkoły powszechnej, podpisanymi przez Marię Piwowarską.
Rozmowa z kaktusem
Wspomnienia Marii roją się od zaskakujących informacji na temat codziennego życia na Westerplatte. Jako jedyna kobieta została zaproszona na Święto Żołnierza zorganizowane 15 sierpnia 1938 r. W uroczystościach uczestniczyli m.in. przedstawiciele Komisariatu Rządu Polskiego w Gdańsku i dowódcy Marynarki Wojennej. Maria wspomina, że czuła się tam bardzo skrępowana, nie znała nazwisk gości, do których zwracano się "panie pułkowniku", "panie ministrze". Za to kapitan Dąbrowski przedstawiał ją wszystkim jako "jedynaczkę z Westerplatte".
Pewien mężczyzna, do którego inni goście odnosili się z widocznym szacunkiem, obrócił się przy stole do Marii i powiedział: Cieszy się pani dużą sympatią i zaufaniem, a w dowód tego pokażę pani Westerplatte z piękną plażą.
Świetliczanka nie wiedziała nawet, że w pobliżu koszar jest plaża. Wcześniej poruszała się jedynie wytyczonym szlakiem od bramy do świetlicy. Prowadzona przez przewodnika przeszła przez las. Przed plażą wśród wysokiej trawy ciągnął się pas kwiatów. Szli po piasku, mijając kwiaty i rośliny "o grubych mięsistych liściach, jak kaktusy".
- Pokażę pani coś, czego żadna śmiertelniczka nie widziała i nie zobaczy - powiedział przewodnik i odchylił jednego "kaktusa". Razem z rośliną uniosła się kępka mchu, odkrywając blaszkę wielkości deserowego talerzyka. Następnie "kaktus" odezwał się ludzkim głosem: Niepożądanym gościom odechce się podchodzić za blisko.
Na pytanie zdziwionej Marii, co to było, przewodnik położył tylko palec na ustach.
Dziękujemy pani
W środę, 10 marca 1939 r. Maria nagle pożegnała się z pracą na Westerplatte. Major Sucharski zaprosił ją do gabinetu. Był bardzo poważny, powiedział, że w związku z napiętą sytuacją wymiana załogi służby czynnej zostanie przeprowadzona wcześniej. Świetliczanka ma natychmiast wypisać świadectwa. Kilkadziesiąt minut później zarządził zbiórkę uczniów.
- Dziękujemy pani! - wykrzyknęli żołnierze.
Nie zdążyła nawet zlikwidować świetlicy i zabrać książek.
Dalsze losy "jedynaczki z Westerplatte" i jej rodziny nadają się na odrębne opowiadanie. Pod koniec 1939 r. urodziła drugiego syna. Kazimierz nigdy nie zobaczył Jacka, zabitego w 1945 r. przez pijanego rosyjskiego kierowcę ciężarówki. Na ORP "Błyskawica" opuścił Polskę, wrócił do kraju dopiero w 1946 r. Marię wysiedlono z Gdyni.
Ponownie mogli w niej zamieszkać dopiero w roku 1957. Maria urodziła jeszcze dwoje dzieci - córkę i syna. Uczyła w szkole przy ul. Dickmana w Gdyni. Spotkała się w 1957 r. na zjeździe westerplatczyków z kpt. Dąbrowskim, szczerze porozmawiali o dawnych czasach. Spisywała wspomnienia. Kilka jej "opowieści z Westerplatte" ukazało się w gazetach.
- Mama próbowała opublikować całość w latach 80. - mówi pani Katarzyna. - Niestety, nie udało się.
Stanisława Górnikiewicz, która w tamtych czasach miała monopol na publikacje na ten temat, zarzuciła mamie m.in. że "nie godzi się wywlekać na światło dzienne choćby częściowego analfabetyzmu wśród załogi Westerplatte".
Po śmierci Marii jej pamiętniki przeleżały 17 lat w pawlaczu. Czy już nadszedł ich czas? |
|