To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
C Y T A D E L A
Forum dyskusyjne "CYTADELI"

Historia - Trochę wspomnień..

Anonymous - Pon 30 Lip, 2012
Temat postu: Trochę wspomnień..
Będąc u kilku starszych ludzi, dowiedziałem się o manewrach Wojska Polskiego, które miały się odbyć (jak wynika ze wspomnień) ok. roku 1938 na przełomie czerwca i lipca w okolicach wsi: Antoniów, Dominów, Krępiec, niedaleko Lublina. Trwały około miesiąca. Wspomina Franciszek Łaska, (mój dziadek)

"Pamiętam, jak grubo po południu wracałem ze szkoły, a wzdłuż szosy biegali "pająki" i rozwijali kable. Było gorąco, chyba początek czerwca. [..] Stryj poszedł pogadać z żołnierzami, zatrzymali się na łąkach Antoniowskich. Pamiętam jak przyniósł garnek świetnej, wojskowej kaszy. "

I drugie wspomnienie dziadka, tym razem dotyczące rozbrajanie się oddziału kawalerii:

"Oglądaliśmy z chłopakami wszystko z pagórka. Oddział ułanów, było ich jakoś 30, pozdejmował z koni rzędy, żołnierze ustawili karabinki w kozły, szable powrzucali do stawu.(?) [...] Ojciec dostał od nich szkape.." [...] powyjmowaliśmy szable z wody.. ach, do dziś pamiętam, jak fajnie w dłoni leżała, jaka wyważona. Schowałem ją pod strzechą w dachu [...] "

Niestety, o Ludwikówce nie ma co marzyć, oddali ją przy nagonce na broń w PRL-u.

Może macie jakieś materiały dot. manewrów lub tego rozbrajania się?
Za wszystko będe wdzięczny.

ArturS - Wto 31 Lip, 2012

Czerwiec to w międzywojennym WP tradycyjny okres corocznych letnich zgrupowań ćwiczebnych czy letnich obozów ćwiczebnych, a trwały one do nawet 1,5 miesiąca.
Tu trzeba by poszukac informacji "na pierwszy ogień" na temat miejsc ćwiczeń letnich w monografii "8 pułk piechoty Legionów" , który to pułk stacjonował właśnie w Lublinie. Ksiązki aktualnie nie mam w domu, wiec jedynie mogę polecić.

Czy dziadek wspominał kiedy we wrześniu miało to miejsce? Znając postawę kawalerii sądze, ze moze chodzić tu o sam koniec kampanii wrześniowej a jedynie drogą prześledzenia formacji kawalerii obecnych w okolicach lubelszczyzny w drugiej połowie wrzesnia można zrobić możliwą liste formacji.

Anonymous - Czw 02 Sie, 2012

Masz na myśli książkę Janusz Odziemkowskiego?

Ułanów było jednak około tuzina, mój głupi błąd. A co do daty, dziadek podaje 2 września, co się wydaje dość nierealne, lecz wątpie aby się mylił, ma jak na swoje lata (84) dość dobrą pamięć..

ArturS - Czw 02 Sie, 2012

Ta jest lepsza:

http://allegro.pl/dzieje-...519766778.html.

2 wrzesnia 1939 roku byliśmy jeszcze pewni, ze wygramy. Lubelszczyzna była głębokimi tyłami obszaru krajowego, front był bardzo daleko a zagrożenie stanowiło luftwaffe ( bombardowanie lotniska w Lublinie oraz wytwórni LWS, które zebrało dużo ofiar) . Poprostu niewiarygodne jest by 12 osobowy oddział jezdnych dokonał na Lublszczyźnie 2 września 1939 samorozbrojenia.

Anonymous - Czw 02 Sie, 2012

Dziadek właśnie wspominał, że pierwsze samoloty pojawiły się właśnie 2 września! Skoro zapamiętal taki szczegół, to pomyliłby się jeśli chodzi o to rozbrajanie..? No nic, podpytam go jeszcze troche.
ArturS - Czw 25 Paź, 2012

Jakiś czas temu wyczytałem fantastyczną historię z czasów dopiero co odrodzonego Wojska Polskiego, które w pierwszych latach 20-tych krzepło dopiero co po zakończonej wojnie z bolszewikami. Korpus oficerski był wtedy bardzo zróżnicowany pod względem pochodzenia ( armie zaborcze, polskie formacje z czasów I w sw) jak i wykaształcenia zarówno wojskowego oraz cywilnego.
Bywało, że stary doświadczony frontowy oficer liniowy, był kierowany na kursy mające na celu uzupelnienie jego wyskztałcenia lub wiedzy potrzebnej na stanowisku w czasie pokoju.
Bywało, ze oficerowie z mianowania w czasie wojny, chcac dalej zostac w wojsku uzupełniać musieli także maturę.

Historia dla której zrobiłem ten długi wstęp dotyczyła oficera służacago latami w kawalerii rosyjskiej, który w WP został dowódcą szwadronu. nietety, nie miał ukończonego wykształcenia średniego i musiał przystąpic do egzaminu maturalnego.

Komisja egzaminacyyjna zadała mu pytanie:
- A co pan rotmistrz wie o Mieszku?
- Aaaa, Mieszko! Ja pomniu jewo, eto był ochotnik z zaamurskowo połka.
Ojjj, dobry dżygit z niego był, a najlepiej to puszczał wiatruszki w siodle...

haham sie z tej historyjki od tygodnia :-)

Anonymous - Czw 25 Paź, 2012

Ot, kawaleria! :-)

Płacze się ze śmiechu i czytając wspomnienia i w czasie wyjazdów kawaleryjskich współcześnie... :)

ArturS - Pią 26 Paź, 2012

I druga hitoria, z czasów gdy wdrażanow WP nowy Regulami Kawalerii.
Regulamin jak wiemy to rzecz świeta i nad jego wdrażaniem pracowały inspekcje regulaminowe sprawdzajace jego znajomsc i zastoswnaie przez dowódców.

W czasie inspekcji regulaminowej szwadron 23pułku Ułanów Grodzieńskich otrzymał rozkaz odbycia marszu z miejscowosci A do B.
Podczas marszu inspektor zwrca się dowódcy:
- Panie rotmistrzu, z odległosci 5 km zza wzgórza po lewej wypadają dwa samoloty nieprzyjaciela. Jakie będzie pana przeciwdziałanie i jakie komendy pan wyda w mysl nowego regulaminu kawalerii?

Rotmistrz na to:

"Wot swołocze, lotniki, nu ja wam pokażu..."
odwrócił sie ku szwadronowi i bardzo donosnym tubalnym głosem wydał komendę:
" w kusty, jobwaszumat' !"

szwadron sprawnie,w okamgnieniu ukrył sie w zaroślach tak iż nikt by nie przypuszczał, ze ktokolwiek wczesniej drogą maszerował.

Niestety, w nowym Regulaminie Kawalerii takiej komendy nie było...

Anonymous - Pią 26 Paź, 2012

Rtm Czeczułowicz był bohaterem jeszcze jednej historii ;)

Z uwagi, iż nie posiadał matury, postanowił wykształcenie uzupełnić. Na egzaminie otrzymał pytanie dotyczące "Trenów" Kochanowskiego, na co odparł, że owszem, Kochanowskiego znał, ale on w żadnych trenach nie służył. Dla wyjaśnienia trzeba dodać, że trenami nazywano tabory w wojsku ;)

ArturS - Pią 26 Paź, 2012

:-) dostał pytanie o treny Kochanowskiego.
W odpowiedzi użalał się ponadto, że ten Kochanowski co trenami dowodził nigdy na czas dojechac nie mógł :-)

Coraz bardziej uwielbiam rotmistrza :-)

Anonymous - Pią 26 Paź, 2012


Kazimierz Galiński, z-ca d-cy 360 pp i Odcinka Południe, rez. płk. Witolda Chmury, poległ w czasie ataku na Królikarnię 26 IX 39...

- wieloletni oficer 34 pp (jako d-ca pułku wyróżnił się w walce o Mężenin 2 sierpnia 1920 otrzymując VM),
- 1924-1929 oficer KOP "Dederkały" na Wołyniu (srebrny KZ za służbę w ochronie granic),
- 1929-1931 z-ca d-cy 18 pp w Skierniewicach,
- po ukończeniu W.S.Woj 1 września (!) 1931 roku, przydzielony został do Oddziału II Sztabu Generalnego WP na stanowisko szefa jednej z ekspozytur a z dniem 1 października 1933 roku przeniesiony został ze Sztabu Głównego do 33 Pułku Piechoty w Łomży na stanowisko zastępcy dowódcy pułku
- przed 1938 roku przeniesiony został w stan spoczynku.
Ale dlaczego? Otóż...

"W środę 9 marca 1938 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał w mocy wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie skazujący emerytowanego pułkownika Kazimierza Galińskiego na karę sześciu miesięcy aresztu w zawieszeniu za spowodowanie obrażeń ciała u kpt. Władysława Sumary. Zdarzenie miało miejsce w Warszawie pod mostem Poniatowskiego. Obaj oficerowie strzelali do siebie z rewolwerów. W czasie wymiany ognia pułkownik Galiński zranił kapitana Sumarę. Jako pierwszy broń wyjął i strzelił kapitan Sumara. Pułkownik Galiński zamierzał jedynie "obić pejczem" swojego rywala.
Motywem był romans pułkownika z żoną kapitana."
- "Czas" Nr 68 z 10 marca 1938 r., s. 14.


---
"Uzgodniliśmy z generałem Czumą, że dowództwo odcinka Południowego i 360 pp obejmie ppłk dypl. w st. sp. Kazimierz Galiński, znany nam jako dzielny oficer bojowy z czasów dawniejszych. (...) Miało warszawskie przedmoście dowódców odcinków, którzy poznali swój teren i swoje oddziały. Każdy z nich był inny, a miał walory dobrego żołnierza. Podpułkownik Galiński, który wyszedł był ze służby czynnej, gdyż nie odpowiadały mu warunki czasów pokoju, a odżył po objęciu funkcji bojowej, robił więcej, niż przedstawiał w swoich meldunkach, spędzając dużą część każdego dnia na jednym z punktów swojej pozycji"
- Porwit, "Obrona Warszawy", Czytelnik 1959, str. 128, 223

ArturS - Pią 26 Paź, 2012

A tu piękne przemówienie z pczatku lat 20 tych - szczególnie warte uwagi bo wygłaoszone przed defiladą w dniu 11 listopada -

"Ułani, dzisiaj obchodzimy nasze święto narodowe, wiec ja muszę wam przypomnieć naszą istorię. To było tak: nasza Polsza była rozdzielona na trzy równe połowy.Jedna połowe wzieli Giermańcy, druga połowę Awstriejscy, a trzecią wzieliś... wzięli Moskale. Ot i nasza Polsza jest teraz sojedinionna i nierozdzielima. Ułani, wznieśmy okrzyk na cześć naszej Polszy, naszego Prezydenta najjaśniejszej Rzeczypospolitej, ukochanego Wodza Marszałka Józefa Piłsudskiego i niech nasza Polsza żyje od morza do morza.
Ułani! Urrra, urrra, urra! "

ArturS - Czw 08 Sie, 2013

Znalazłem bardzo "konkretne" wspomnienia - okiem uczestnika pierwszej Bitwy pod Ożarowem Maz. ( stoczonej przez OZ z Armii Poznań) z 9/10 wrzesnia 1939:

Bój pod Ożarowem

Około godziny 15 byliśmy w Błoniu. Niemcy zrzucili na miasteczko kilka bomb, były więc znów zniszczenia, znów przerażone tłumy ludzkie. Nie zwlekając ruszyliśmy dalej na Ołtarzew marszem ubezpieczonym, mając na przedzie szpicę i straże boczne, gdyż niemieckie myśliwce ciągle krążyły nad nami. W każdej chwili spodziewaliśmy się niebezpiecznego starcia.

Wchodziliśmy właśnie na wąski most na Utracie, most o niezwykłej konstrukcji z wysokimi przęsłami, gdy od strony Warszawy rozległy się strzały - najpierw pojedyncze, potem coraz liczniejsze. Nadciągał zmrok. Porucznik zatrzymał kolumnę i czekał na patrol ubezpieczający nas z przodu. Strzelanina nie ustawała. Wreszcie pojawił się żołnierz straży przedniej. Zameldował, że od strony Warszawy natknęli się na silne formacje niemieckie: Porucznik wysłał dodatkowe patrole we wszystkich kierunkach. Zaraz potem wybuchła strzelanina również na północy - od strony Puszczy Kampinoskiej, a w chwilę później na południu - od strony Pruszkowa. Uciekinierzy, którzy towarzyszyli nam stale, mówili, że także w Błoniu, które opuściliśmy przed paroma godzinami, widzieli już czołgi niemieckie. Nie ulegało wątpliwości, że byliśmy okrążeni. Po naradzie z kadrą porucznik zadecydował: - Nie mam innego wyjścia, musimy przebijać się na Warszawę! Tymczasem zrobiło się już ciemno. Nasza kilkukilometrowa kolumna ciągle stała w miejscu, a konie spłoszone nasilającą się strzelaniną coraz trudniej było utrzymać w dyszlach. Na rozkaz porucznika ściągnięto na czoło karabiny maszynowe i działka przeciwpancerne. Jedno było pocieszające - amunicji mieliśmy w bród.

I tak zaczęła się ta najstraszliwsza noc w moim życiu, noc z 9 na 10 września 1939 roku. Od wspomnianego mostu na Utracie poprzez Ołtarzew aż do Ożarowa, gnani szaleńczą odwagą porucznika Pokrywki, posuwaliśmy się w nieustającym natarciu w stronę stolicy. Nie widzieliśmy w ogóle Niemców, ale niemal ze wszystkich stron dosięgał nas ich ogień ze wszystkich rodzajów broni. Zapewne Niemcy wiedzieli, że prowadzimy tabory konne, używali bowiem pocisków świetlnych, co jeszcze bardziej płoszyło konie. Zwierzęta szalały, stawały dęba, wywracały wozy, ginęły razem z ludźmi. Sytuację pogarszały jeszcze tłumy ludności cywilnej, które raz po raz wpadały w panikę, udzielającą się także żołnierzom. W tym piekielnym ogniu widziałem ludzi, którzy obłąkani z przerażenia próbowali kryć się w betonowych drenach, jakie umieszcza się w rowach przydrożnych pod przejazdami do obejść gospodarskich. Zapewne mógłby się tam schronić z trudem jeden człowiek. Tymczasem przepychając się i kalecząc, wciskało się tam na siłę po dwóch, trzech ludzi, którzy tracili życie dusząc się i katując wzajemnie.

Porucznik Pokrywka z pistoletem w ręku był wszędzie. Załamanych przywoływał do porządku, buntującym się groził pistoletem. Nieustannie prowadził natarcie. I tak posuwaliśmy się tą koszmarną szosą, a wkoło nas piętrzyły się coraz większe stosy poległych. Nie tylko rowy były nimi szczelnie wypełnione, ale już ponad szosę układały się zwały ludzkich ciał. W tej masie byli także ranni, wołający rozpaczliwie o ratunek. Bez przerwy słyszało się wołania: - Sanitariusz! Sanitariusz! Ale sanitariusze też już dawno polegli i nie miał już kto opatrywać rannych. Umówiliśmy się z bratem, że będziemy się wzywać po imieniu i gdy któryś nie odpowie, będzie to znak, że nie żyje. Była to nasza siódma z kolei nie przespana noc. Zdarzało się, że w natarciu padłszy na ziemię po skoku, zasypialiśmy choć na sekundę, mimo ogłuszającego huku. Nasze karabiny maszynowe były nieustannie "w ogniu". Gdy ktoś z obsługi ginął, natychmiast jego miejsce zajmował inny żołnierz - i karabin terkotał dalej.

Gdy niebo zaczęło szarzeć, zorientowaliśmy się, że mamy za sobą już wiele kilometrów i zapewne jesteśmy blisko Warszawy. Niestety niemiecki pierścień zacisnął się wokół nas do ostatecznych granic. Widzieliśmy teraz wyraźnie stanowiska niemieckich karabinów maszynowych na dachach ocalałych jeszcze chałup, ciągnących się wzdłuż szosy. Gdy kryjąc się padliśmy pod drucianym parkanem, słyszeliśmy przeraźliwą muzykę pocisków bijących po drutach jakby gigantyczna orkiestra grała na stu mandolinach. Równo ze świtem nadleciały stukasy i nurkując nad nami - fala za falą zasypały nas ogniem maszynowym. Słońce oświetlało już blado straszliwy obraz pobojowiska, gdy trafiony odłamkiem szrapnela z moździerza padł nasz bohaterski dowódca, porucznik Pokrywka. Był to największy cios, jaki mógł nas spotkać. Poczuliśmy się nagle osieroceni: Wiedzieliśmy, że to już koniec.

Jeden z podchorążych (na imię miał Jacek, nazwiska nie pamiętam) samozwańczo objął dowództwo. Pozostało nas przy życiu chyba nie więcej niż pięćdziesięciu żołnierzy. Po krótkiej naradzie podchorąży wydał rozkaz, abyśmy pojedynczo przeskakiwali na lewą stronę szosy, gdzie stała jedyna jeszcze nie spalona chałupa. Tam postanowiliśmy bronić się do ostatka. Jeszcze tylko trzy nasze karabiny maszynowe raziły ogniem, ale i niemiecki ogień wyraźnie osłabł. Widocznie Niemcy uważali nas już za pokonanych. Przeskakiwanie szosy jeszcze kilku naszych żołnierzy przypłaciło życiem. Wreszcie znaleźliśmy się wszyscy w opuszczonej chałupie.

Wszystkie zabudowania wokół naszej chaty były spalone, po dymiących zgliszczach biegało kilka osmolonych prosiaków, kwicząc w niebogłosy. Ogień prawie ucichł. Zaryglowaliśmy drzwi. Zaczęliśmy szukać czegoś do picia. Jacek wyciągnął z chlebaka butelkę wódki. Poczuliśmy się gotowi na wszystko. W kuchennej szafce znaleźliśmy jeszcze kilka butelek soków owocowych. Były bardzo słodkie, ale wypiliśmy je do dna, co jeszcze bardziej zwiększyło nasze pragnienie. Jacek rozstawił nas przy wszystkich oknach. W sieni umieścił otwartą ostatnią skrzynkę amunicji i kazał strzelać. Mnie i bratu wypadły stanowiska na strychu przy mansardowych okienkach, wychodzących na ogród. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Niemców. Nacierali ze wszystkich stron na chałupę. Widziałem hełmy żołnierzy przykucniętych za krzakami porzeczek. Po raz pierwszy mierzyliśmy z karabinów do widocznych celów - do ludzi. Zdarzało się, że hełm znikał, a ogień na chwilę ustawał. Nie wiem, jak długo to trwało, ale w pewnej chwili nie miałem już siły dłużej strzelać. Całe prawe ramię piekielnie mnie bolało i było pokryte jednym wielkim granatowym sińcem. Przy świetle dnia wyjąłem z kieszeni małe lusterko i przyjrzałem się sobie. To nie była moja twarz, to była twarz upiora.

Była godzina 6 rano (mój zegarek ciągle chodził), gdy Jacek postanowił poddać naszą chałupę. Nie mieliśmy już amunicji, a na podłodze jęczało w potwornych bólach czterech ciężko rannych naszych kolegów, błagających o pomoc lekarską. Jacek wyciągnął z łóżka prześcieradło, rozdarł je na pół i zawiesił na dwóch bagnetach. Wywiesiliśmy te dwie białe flagi kapitulacyjne z dwóch stron chałupy przez okienka na strychu. Nastała straszliwa, dudniąca w uszach cisza. Po tylu dniach piekielnego hałasu ta cisza była nie do zniesienia. Siedzieliśmy w milczeniu i czekaliśmy na śmierć, powszechna była bowiem opinia, że Niemcy nie oszczędzają jeńców. Upłynął dobry kwadrans, gdy nagle z wszystkich stron rozległa się głośna natrętna niemiecka mowa. Dominowały dwa słowa, które dobrze rozumieliśmy: "Raus!" i "Hande hoch!" Jacek wyszedł pierwszy, za nim my wszyscy po kolei z podniesionymi rękami. Po raz pierwszy w tej wojnie stanęliśmy oko w oko z żołnierzami niemieckimi. Byli młodzi, dobrze odżywieni, wspaniale wyekwipowani. Po raz pierwszy też przeczytałem z bliska ten bluźnierczy napis na klamrach pasów: "Gott mit uns" (Bóg z nami).

Wypędzono nas na szosę. W pełnym blasku pogodnego dnia ujrzeliśmy wstrząsający widok. Niezliczone stosy trupów - żołnierze i cywile, makabryczne twarze z otwartymi oczami i ustami. Poprzewracane furmanki, między nimi zabite konie. Ścisnęło mi się serce. Nie dowieźliśmy tego sprzętu do Warszawy. Po rozbrojeniu Niemcy pędzili nas nahajkami w stronę bocznej drogi, wzdłuż której zobaczyliśmy naszych butnych zwycięzców, rozpartych w samochodach pancernych i motocyklach z przyczepami. Niemcy przyglądali nam się drwiąco jedząc czekoladę. Niektórzy ironicznie wołali: "Marsch nach Berlin, nicht wahr?" (Marsz na Berlin prawda?). Było nas dokładnie 39 żołnierzy ocalałych z tej zażartej bitwy i teraz wędrujących pod eskortą. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, że walczył także z nami i zginął w Ożarowie niezłomny komunista, Marian Buczek, który 16 lat spędził w polskich więzieniach i bohaterską śmiercią potwierdził swą gorącą miłość do ojczyzny.

Przy drodze zauważyłem mały drogowskaz: Pruszków 4 km. Nasza eskorta wsiadła na motocykle i popędziła nas biegiem owe cztery kilometry. W pewnej chwili zabrakło mi już siły, nie mogłem biec dalej. Wlokłem się ostatni na końcu, a na moje plecy spadały gazy nahajki. Ręce, które cały czas musieliśmy trzymać na karku, mdlały. Mój wysportowany brat Henryk radził sobie lepiej i podciągał mnie jak mógł. Byłem już prawie pewny, że nie wytrzymam tego maratonu i padnę bez życia. Na dodatek cały czas biegliśmy wzdłuż długiej kolumny Niemców, rozpartych w samochodach i drwiących z nas. Na końcu tej kolumny zobaczyłem jednak coś, co dodało mi sił. Kilkadziesiąt karetek sanitarnych stało wielkim półkolem a w środku ogromny namiot opatrzony znakiem czerwonego krzyża. Wokół namiotu niezliczona ilość noszy, a na każdych człowiek. Między noszami kręcili się sanitariusze i ustawiali je w kolejce. A więc nie na próżno strzelaliśmy...

W Pruszkowie zapędzono nas na wielki plac, otoczony drutem i przylegający do rampy kolejowej. Zostaliśmy włączeni do olbrzymiej rzeszy jeńców. Byli tu żołnierze w mundurach wszystkich rodzajów broni, a także policjanci, strażnicy więzienni, a nawet pocztowcy. Jeńcy czekali na transport do Rzeszy, biwakując na gołej ziemi, wydeptanej jak klepisko. Wystające z ziemi kikuty drzew świadczyły o tym, że był tu jeszcze niedawno sad owocowy. Nie będę jednak opisywał trzydniowego pobytu na tym klepisku w tłumie jeńców. Był to jeszcze okres chaosu, toteż jeńcy masowo uciekali z takich obozów, korzystając z pomocy miejscowej ludności. Tak też stało się z nami. Kilkunastu młodych podchorążych - a wśród nich i my – uciekło czwartego dnia przez druty.

Po ucieczce padliśmy z bratem w jakiejś opuszczonej stodole pełnej zboża i spaliśmy kamiennym snem około 10 godzin. Obudził nas straszliwy huk gdzieś bardzo blisko. Na głowy spadło poszycie dachu. Wyjrzeliśmy przez szparę w deskach. Obok nas znajdowało się stanowisko najcięższej artylerii niemieckiej. Działo było skierowane w stronę Warszawy. Ogarnął nas strach, mieliśmy bowiem jeszcze na sobie polskie mundury. Wśród ogłuszającego huku przesiedzieliśmy w stodole do wieczora. W nocy opuściliśmy ją z duszą na ramieniu. Nie znając okolicy, kierując się raczej "nosem", zaczęliśmy posuwać się polami na zachód.

Rano - a był to już 15 września - znaleźliśmy się znów "w Polsce". Po prostu trafiliśmy do Milanówka, który nie był jeszcze zajęty przez Niemców, choć byli oni już wszędzie wkoło. Tu słuchało się jeszcze komunikatów radiowych ze stolicy i dramatycznych apeli prezydenta Starzyńskiego. Tu urzędował Obywatelski Komitet Pomocy Żołnierzom, który natychmiast troskliwie zajął się nami. Przydzielono nam kwaterę u prawdziwego "anioła", pani inżynierowej Krubskiej, której mąż i syn bronili Warszawy. Po tylu nie przespanych nocach spaliśmy wreszcie w prawdziwych łóżkach, w czystej białej pościeli. A rano podjęliśmy - już w cywilnych ubraniach jeszcze jedną próbę przedostania się do stolicy, jedyną dostępną drogą od strony Pragi. Dotarliśmy aż do Jeziornej i usiłowaliśmy przeprawić się na drugi brzeg Wisły, przy czym o mało nie postradaliśmy życia. Łódź była dziurawa, a w dodatku poczęstowano nas ogniem z drugiego brzegu, gdzieś od Świdra. Z ciężkim sercem zrezygnowaliśmy z dalszych prób. Tak więc w kampanii wrześniowej tylko przez sześć dni walczyliśmy w polskich mundurach.

Na drugi dzień zatrzymał nas patrol niemiecki pytając, co tu robimy. Wyjaśniliśmy, że jesteśmy uciekinierami z ziem zachodnich i chcemy wrócić do domu. Otrzymaliśmy wówczas "Passierschein" (przepustkę), w której napisano, że jako "Fluchtligen" (uciekinierzy) wracamy "nach Kalisch" (do Kalisza). Ten papierek wiele razy był nam pomocny w naszej długiej i pełnej przygód powrotnej drodze do rodzinnego miasta. Nosiłem go zawsze w kieszeni, a gdy zatrzymywali nas żołnierze, udawałem że nie rozumiem po niemiecku i pokazywałem przepustkę. Machali ręką i puszczali nas wolno. I tak częściowo pieszo, częściowo pociągami dotarliśmy do Sieradza. Tutaj wsiedliśmy do ostatniego pociągu i upłynęło jeszcze 10 godzin, nim w nocy 23 września znaleźliśmy się w Kaliszu.

Na dworcu urzędowali jeszcze polscy kolejarze, ale wysiadających legitymowali już niemieccy policjanci. Znów pokazałem zbawczy papierek. Nie zważając na policyjną godzinę, bocznymi ulicami dotarliśmy do domu. Zapukaliśmy do okna, mieszkaliśmy przecież na parterze. 1 za chwilę w mroku dojrzeliśmy twarz ojca, a właściwie domyśliliśmy się, że to może być tylko on. Wewnątrz dał się słyszeć ten radosny rwetes i hałas potrącanych sprzętów. Za moment już byliśmy w rodzicielskich ramionach. Rodzice przyznali, że mieli słabą nadzieję nas jeszcze ujrzeć, bowiem wracający z ucieczki sąsiedzi opowiadali, że widzieli po nalocie nasze zwłoki przy szosie pod Kołem. Radość więc była ogromna. Przez trzy dni nie opuszczaliśmy domu, śpiąc i jedząc na przemian. Mama wyciągała jakieś zakonspirowane zapasy i karmiła nimi nas, bo aprowizacja w mieście była fatalna. Właściwie na rynku był tylko chleb, potem zaczęły pojawiać się pojedynczo jakieś niemieckie erzatze, zaczął też funkcjonować czarny rynek. Ojcu polecono początkowo otworzyć sklep, ale - jak się wkrótce okazało - nie na długo. Po kilku tygodniach objął go w posiadanie niemiecki "Treuhander" (powiernik).

źródło: http://www.info.kalisz.pl/z_oddali/roz5.htm

ArturS - Wto 26 Lis, 2013

I niezwykle rzadkie wspomnienie z wojny 1939 - bo kapelana !!! 84 Pułku Strzelców Poleskich - księdza kapitana Jana Ziei ( postać nieprawdopodobna w ciągu całego Jego życia). Rzecz działa się tuz po kapitulacji Modlina,

"Jechalismy do niewoli otwartym wozem, cięzarówką Dowódca płk Sztarejko powiedział do mnie: Księże kapelanie, my tam w obozi damy sobie radę[...} a w Modlinie mamy 5000 rannych zółnierzy i zadnego kapelana dla nich.Niech ksiadz z nimi zostanie. załozyłem opaske czerwonego krzyza i gdy tylko pilnujacy Niemiec odwróicł sie zeskoczyłem i i wmiesząłem sie w tłum zołnierzy. Zastałem rannych lezacych w strasznych warunkach [...]
Któregoś dnia zajeżdza samochód niemiecki: wysiada generał z jakims oficerem, pukaja do mojego pokoju, co go miałem przy szpitalu. Pytaja czy rozumiem po niemiecku. Myslałem , ze to jakaś sprawa z powodu śpiewania " Boże coś Polskę" - ale ni! generał mówi, ze jest tutaj z pułkiem, w którym są sami katolicy. nie maja swojego kapelana, wiec czy ja nie mógł bym odprawić dla nich mszy swiętej.Zgodziłem się.
Chciałem aby msza była z kazaniem, ale oni nie: stille Messe! kiedy mnie przywieżli do sali gdzie się zbierali, kilkunastu zolnierzy niemieckich poprosiło mnie o spowiedź.
Ja, w polskim mundurze, spowiadałem tych Niemców!



sytuacja wprost nieprawdopodobna.
Wyobrazacie sobie - zaimprowizowany konfesjonał, w nim kapelan w polskim mundurze a do niego kolejka niemieckich zołnierzy...

Anonymous - Wto 26 Lis, 2013

Ciekaw jestem gdzie został pochowany porucznik Pokrywka , czemu zadaję sobie to pytanie ?? Otóż na cmentarzu Żbikowskim leży pochowany ppor NN dowódca plutonu ppanPiechoty Legionów z bitwy Ołtarzewskiej. Dodatkowo jest mowa w wspomnieniach że mieli na wyposażeniu armatki ppanc i mnóstwo amunicji do nich.Może to on ,chłopaki z Kielc może by się odnieśli do tematu. Na cmentarzu w Ołtarzewie brak takiego pochówku .

Coś takiego znalazłem:
Lista oficerów rezerwy 7 D.A.K. według Rocznika Oficerskiego z 1934 r.
Pokrywka Ludwik ppor. rez. PKU Poznań M

Jest jeszcze jedna osoba:
Roman Czartoryski ppor.rez. PKU Poznań
natomiast w opisie składu Armii Poznań jest podany jako:
kpt. Roman Czartoryski (awans w trakcie Kampanii Wrześniowej ?)

Anonymous - Wto 26 Lis, 2013

Walki 2 Dywizji Piechoty Legionów w rejonie Ołtarzewa - Ożarowa.

W dniach 11 i 12 września dywizja ze zgrupowania gen. W. Thommee kontynuowała marsz w kierunku:
- 2 Dywizja Piechoty przez Wiskitki, Rawkę, Błonie, Święcice, Ołtarzew.
- 28 Dywizja Piechoty przez Żyrardów, Grodzisk, Pruszków.
- 30 Dywizja Piechoty przez Puszczę Mariańską, Mszczonów, Nadarzyn.
Początkowo odnosiły lokalne sukcesy w walkach o Mszczonów, Brwinów, Błonie, ale generalnie brakowało im sił, aby się przebijać przez obszar działania wojsk niemieckich.
Generał W. Thommee nie mógł nawiązać kontaktu ze zgrupowaniem gen. Kutrzeby i postanowił przebijać się siłą wprost na Warszawę.
Pułkownik Czyżewski wspomina, że 13 września otrzymał od dowódcy 2 DP rozkaz przejścia do ataku wzdłuż szosy na Święcice w kierunku na Ołtarzew- Ożarów, cel ostateczny- Warszawa.
"Była gęsta mgła sprzyjająca Polakom, gdyż w tej sytuacji nie mogło skutecznie działać lotnictwo i artyleria nieprzyjaciela. Przed dotarciem do Święcic nadjechał gen. Thommee pełen energii, przekonany, że wszystko będzie dobrze.Stwierdził, że nie ma innego wyjścia jak przebijać się nawet, bagnetami do Warszawy. Nastrój wśród żołnierzy był dobry. Wszyscy byli przekonani, że jeszcze dzisiaj dotrzemy do stolicy. Kiedy polskie jednostki zbliżały się do Ołtarzewa mgła zaczęła opadać. Sytuacja stała się coraz poważniejsza dosięgał ich ogień artylerii i cekaemów niemieckich, a między Ołtarzewem i Ożarowem ogień z moźdierzy. Gęsto padali zabici i ranni. Położenie Polaków stało się coraz trudniejsze - kończyła się amunicja. Zostali przygwożdżeni do ziemi.
Generał Thommee bez łączności, bez informacji o położeniu w jakim się znajdował, podjął 13 września decyzję o zmianie kierunku marszu wprost na północ - do Modlina.
Pułkownik Antoni Stejh wspomina:
" Nasze natarcie 13 - go w południe utknęło przed zorganizowanym oporem nieprzyjaciela na odcinku Umiastów - Ołtarzew. Ostry ogień artylerii skierowany był na 3 pp Legionów. Z każdą godziną wzrastała obawa o tytuł zgrupowania - to znaczy o Błonie i o Leszno, skąd rano ściągnięto i użyto do natarcia własne straże tylne, a resztki pozostałych dywizji przestały przepływać. Zupełny brak amunicji zmusił do wydania rozkazu zejścia artylerii ze stanowiska i odejście do Modlina. Z oderwaniem się piechoty (mojej 2 dywizji) chciałem poczekać do zmroku". W najbliższej odległości od nieprzyjaciela znalazł się pod Ożarowem 2 pułk piechoty Legionów. Osłonę wycofywania się pułku miał zapewnić I - szy batalion. Po przekroczeniu drogi Borzęcin - Babice, na cofających się uderzyły od wschodu czołgi niemieckie, a z góry samoloty. Na szczęście piechota niemiecka nie ruszyła do przeciwnatarcia i po nocnym marszu przez Puszczę Kampinowską 14 IX cała grupa operacyjna gen. Thommee zbierała się w Modlinie.
W kilkudniowych walkach pod Ożarowem i Ołtarzewem poległo łącznie 982 żołnierzy i oficerów, zostali oni pochowani na cmentarzu w Ołtarzewie.
Liczba ofiar świadczy o zaciętości z jaką polscy żołnierze tu walczyli.
Polacy szli do natarcia z marszu, po wielodniowych walkach i nocnym pokonywaniu wielu kilometrów. Żołnierze niemieccy byli na stanowiska bojowe podwożeni samochodami - przeważali ilością wojska i środków bojowych. Żołnierze ze zgrupowania gen. Thommee walczyli przez 5 dni z pięciokrotną przewagą wroga i nie zostali zniczczeni.
Walki 2DP Legionów pod Ołtarzewem - Ożarowem, a szczególnie 2 pp, opóźnił przemarsz sił niemieckich, które zdążały spod Warszawy w kierunku działań nad Bzurą. Niemcy pozostawili pod Warszawą tylko część swoich sił a zmniejszyło ich aktywność w obleganiu stolicy.

Anonymous - Wto 26 Lis, 2013

Rafik, co to za lista oficerów rezerwy 7. D.A.K.?
Anonymous - Wto 26 Lis, 2013

Pisze z telefonu jak wrócę to napisze z komputera i podam link
obiecany link oraz wykaz oficerów:
http://www.7dak.pl/index....ie-rezerwy.html

Lista oficerów rezerwy 7 D.A.K. według Alfabetycznego Spisu Oficerów Rezerwy 1922 r.

Dembiński Stanisław por.rez.
Grabski Józef por.rez.
Grodzki Filip ppor.rez.
Korduba Emil por.rez.
Michałowski Konstanty por.rez.
Mikeska Alfred kpt.rez.
Milewski Alfred kpt.rez.
Przemyski Zygmunt ppor.rez.
Watta-Skrzydlewski Tadeusz kpt.rez.
Targowski Józef ppor.rez.


Oficerowie rezerwy w 1924 r.

Lista oficerów rezerwy 7 D.A.K. według Rocznika Oficerskiego z 1924 r.

Łukomski Bolesław kpt.rez.
Thomas Franciszek kpt.rez.
Skarbek-Malczewski Stanisław kpt.rez.
Kolitscher Karol kpt.rez.
Załęski Jerzy Jan kpt.rez.
Milewski Alfred kpt.rez.
Watta-Skrzydlewski Tadeusz kpt.rez.
Michałowski Konstanty por. rez.
Ziętak Roman por. rez.
Korczyński Kazimierz por. rez.
Grabski Józef por. rez.
Trawiński Józef por. rez.
Rakowiecki Jerzy ppor. rez.
Przemyski Zygmunt ppor. rez.
Kałczyński Józef ppor. rez.
Grodzicki Filip ppor. rez.
Oppen Jan ppor. rez.


Oficerowie rezerwy w 1934 r.

Lista oficerów rezerwy 7 D.A.K. według Rocznika Oficerskiego z 1934 r.

Czartoryski Roman por. rez. PKU Poznań M
Podemski Wojciech por. rez. PKU Poznań
Romocki Leszek Feliks por. rez. PKU Skierniewice
Dłuski Witold Walenty por. rez. PKU Poznań M
Godyński Kazimierz ppor. rez. PKU Poznań M
Dembiński Stefan ppor. rez. PKU Końskie
Dąbski - Nerlich Jan ppor. rez. PKU Poznań M
Dobrowolski Witold Jan Stanisław ppor. rez. PKU Kościan
Trauczyński Tadeusz Edward ppor. rez. PKU Poznań M
Misterek Witold Alfons ppor. rez. PKU Poznań M
Pokrywka Ludwik ppor. rez. PKU Poznań M
Schönnagel Leon Władysław ppor. rez. PKU Toruń
Lutomski Bolesław Erazm ppor. rez. PKU Gniezno
Wiesiołowski Tadeusz ppor. rez. PKU Poznań M
Śmigielski Stefan ppor. rez. PKU Jarocin
Sibilski Stanisław ppor. rez. PKU Poznań M
Leporowski Alfred Mateusz ppor. rez. PKU Gniezno
Mikułowski - Pomorski Juliusz Ignacy ppor. rez. PKU Poznań M
Karczewski Zdzisław Tadeusz ppor. rez. PKU Szamotuły
Lenczewski - Samotyja Kazimierz ppor. rez. PKU Poznań M
Czerwiński Wacław ppor. rez. PKU Grudziądz
Fiszkal Robert ppor. rez. PKU Poznań M
Staśkiewicz Lech Wiktor Artur ppor. rez. PKU Grudziądz
Zawadzki Jerzy ppor. rez. PKU Nowogródek
Niklewski Marjan Stefan ppor. rez. PKU Poznań M
Flinkowski Tadeusz ppor. rez. PKU Warszawa
Wilski Andrzej Jan ppor. rez. PKU Włocławek
Kolszewski Bohdan Józef Jan ppor. rez. PKU Poznań M
Wawrowski Wiktor Jan ppor. rez. PKU Starogard
Górski Franciszek Jan ppor. rez. PKU Starogard
Spławski Celestyn ppor. rez. PKU Poznań M
Nowakowski Jerzy Marek ppor. rez. PKU Poznań M
Tomaszewski Zygmunt ppor. rez. PKU Poznań M
Frankowski Florjan ppor. rez. PKU Inowrocław
Lissowski Józef ppor. rez. PKU Konin
Groblewski Leonard Edmund ppor. rez. PKU Inowrocław
Świerczewski Tadeusz Roch ppor. rez. PKU Wieluń
Nawrocki Bolesław Jan ppor. rez. PKU Jarocin

Anonymous - Śro 27 Lis, 2013

Przewaliłem przez prawie cały dzień neta i nic nie znalazłem na temat tego por. (ppor) ś.p.
albo nie ma grobu albo to faktycznie on jest tam pochowany

ArturS - Śro 05 Mar, 2014

niesamowity opis autorstwa porucznika rezerwy - dcy plutonu ckm w 6 komp. strzleckiej 80pp mówicy o tym " jak było w schronie pod Mławą" - jego ckm zajmowały stanowisko miedzy innymi w schronie, który się mija po prawej jadąc z Mławy na Nidzicę ( tak, tak - ten w polu)

" w tym dniu przekonałem się, jak bardzo nie do pozazdroszenia była także sytuacja zołnierzy w zelazo-betonowych schronach. Kazdy wybuch pocisków w sasiedztwie schronów wtłaczał przez strzelnice ogromne ilości dymu i kurzu. Powietrze staje sie nie do zniasienia, przy oddychaniu odczuwa się tak potężny ból w płucach, jakby je nożem krajano. Dla szybszego oczyszczenia atmosfery wewnatrz urzadzilismy wahlowanie przy pomocy rozłożonych koców"...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group