Historia - Miasto Gdynia w okresie II wojny światowej
Anonymous - Śro 08 Kwi, 2009 Temat postu: Miasto Gdynia w okresie II wojny światowej http://www.2wojna.gdynia.pl/strona.php?projekt
rewelacyjne wspomnienia, w tym relacja księdza Józefa Szarkowskiego:
http://www.2wojna.gdynia.pl/strona.php?relacje
"Jest sobota 2 września. Na rannych mszach św. w Kościele św. Rodziny a także w N.M.P. i Serca Jezusa tłumy ludzi. Musimy pomagać w konfesjonale. Dopiero koło godziny 10.00 jesteśmy wolni. Na ulicach duży ruch. Część letników nie zdążyła wyjechać. Już wczoraj blokowali dworzec, daremnie czekając na pociągi. Spotyka się kolumny wojsk Obrony Narodowej, dużo grup z łopatami do kopania rowów i umocnień. Wyjeżdżamy z ul. Morskiej na ul. 10 Lutego i Świętojańską w kierunku Orłowa. Po drodze dowiadujemy się, że Niemcy bombardowali również Kartuzy i Kościerzynę, dokąd właśnie podążamy.
W Orłowie okopy polskie znajdują się w lesie nad morzem i w obrębie majątku Kolibki. Stanowiska umocnione dostrzegamy wzdłuż granicy z Sopotem. Podjeżdżamy do Kościoła w Kolibkach. Stąd już tylko kilkaset metrów do granicy sopockiej. Na cmentarzu wokoło Kościoła gniazdo karabinów maszynowych i stanowisko obserwacyjne z wieży. Stąd doskonałą widoczność. Patrole zatrzymują nas. Legitymujemy się jako kapelani wojskowi.
Żołnierze skarżą się na słaby zapas naboi, na słabe uzbrojenie. Mają tylko karabiny starego typu a Niemcy automaty i dużo R.K.M. Jednakże duch bojowy jest doskonały. Nie ma mowy o oddaniu Gdyni. Niemcy próbowali zaskoczyć wczoraj z rana, wdarli się już do Kacka Małego i Orłowa na kilkaset metrów ale zostali zmuszeni do odwrotu. Teraz tylko pojedyncze patrole próbują dokonać rozeznania. Rozmawiający z nami podporucznik radził nam jechać raczej lasami. Szosa na ul. Wielkopolskiej bywa ostrzeliwana. Ogólne wieści z kraju, z całego frontu są nikłe. Obrona morska koncentruje się na Helu. Niemcy wznawiają ataki lotnicze."
(...)
"Na Grabówku, w pobliżu ul. Beniowskiego, gdy prawie jesteśmy u celu, zatrzymuje nas polski patrol. Każe nam podnieść ręce do góry, pyta o broń.
Nie słucha wyjaśnień, nie chce oglądać papierów. Szpiedzy niemieccy przebierają się i też mają fałszywe papiery a myśmy się wynurzyli z lasu, więc jesteśmy podejrzani. Mają rozkaz wszystkich z lasu prowadzić do Komendanta dworca. Co prawda, mocno już się opóźniło i ciemnieje, więc podejrzenia słuszne. Prowadzą nas więc do Komendanta na dworzec. Jakiś srogi chyba ten komendant! Takie srogie rozkazy. Rzeczywiście widać porucznika o tęgich barach pół odwróconego od nas, rozmawiającego z grupą ludzi.
Nasz patrol melduje się odwraca i… zaczyna się uśmiechać! Ten srogi rzekomo komendant, to przecież kolega z naszego liceum Józef Sieredzicki, raczej łagodnego usposobienia. Witamy się serdecznie. Wszystko się wyjaśnia, żołnierze patrolu trochę skonfundowani ale chwalimy ich za dzielną służbę, bo szpiegów rzeczywiście pełno.
Porucznik ma dla nas nowinę: bombę! Francja i Anglia wypowiedziały Niemcom wojnę!
Jakaż radość. Wszyscy ściskamy się ze wzruszenia. Dopiero teraz dostrzegamy ożywienie, pełne radości oczy otaczających nas ludzi! Oni już wiedzą. A więc brawo. Sojusznicy nie zawiedli nas. Za dzień, za dwa wylądują w Rumi alianckie samoloty razem z polskimi zniszczy niemiecką (?) a szczególnie ten bandycki "Schleswig-Holstein", który przybył jako gość a okazał się podłym wrogiem. – W domu jeszcze długo, długo snujemy dalsze plany, zanim pełni nadziei i entuzjazmu zdołaliśmy zasnąć.
Niedziela 3 września zakończyła się wielką perspektywą zwycięstwa."
(...)
"Teraz, w tym dniu wielkiej żałoby, 14 września 1939 roku stoimy na ul. Morskiej i czekamy około godziny. W tym czasie sprowadzają ciągle nowych. Czoło pochodu sięga dworca a koniec hen pod Chylonię. Zgromadzili tysiące mężczyzn. Wymyślają nam od Rote Hunde (czerwonych psów").
Chodziło o czerwonych kosynierów, organizowanych przez Rusinka właśnie w Blokach Spółdzielnie Mieszkaniowej przy ul. Morskiej. Ale w Blokach nie ma Kosynierów, bronią z wojskiem Kępy Oksywskiej, a Rusinek jako oficer w mundurze pójdzie do Oflagu a następnie do Stutthofu, ale uniknie rozstrzelania podobnie jak Komisarz Sokół, który również wdział mundur. Natomiast prawie wszyscy przedstawiciele władz i działacze cywilni pójdą "pod ścianę".
Gdy tak stoimy, wielu wypowiada głośno swe komentarze. Jedni kłopoczą się, jak to długo potrwa, inni psioczą na rząd, jeden nawet z księży czyni odpowiedzialnych za wojnę. Społeczeństwo Gdyni jest zróżnicowane klasowo i społecznie.
Istnieją dość silne antagonistyczne dysproporcje między właścicielami sklepów i domów a dzielnicami biedoty zwłaszcza bezrobotnych. Mimo pewnych wysiłków bezrobocie było trudnym problemem do rozwiązania. Teraz jednak, w tym olbrzymim skupisku, zgromadzonym przez Niemców, los wszystkich staje się wspólny. Stoją obok siebie urzędnicy i robotnicy, właściciele i bezrobotni, inteligencja i starsi uczniowie. Toteż po chwili ogólny ton dyskusji wyraża się w stwierdzeniu, że stoimy tu wszyscy razem jako Polacy, bracia jednego narodu, sponiewieranego przez podstępnego najeźdźcę."
(...)
"Jest pięknie i pogodnie, słonecznie, cały świat promienieje. Świeża jeszcze, bielejąca jasnymi tynkami Gdynia w kontraście zieleni drzew, stwarza uroczy widok. A jednak jest to dzień głębokiej żałoby. Zebrane wokoło kobiety i dzieci polskie płaczą. Szlochają, usiłują podać kawałek chleba a niektóre dzieci częstują cukierkami.
Niemcy brutalnie odpędzają…….
Ten piękny widok koronuje młody hitlerowiec na rowerze, skandujący co chwilę:
"Nun ist Polen doch verloren"! (teraz jednak Polska zginęła!)
Poczekaj smarkaczu – mówimy z Zygmuntem – będziesz ty jeszcze w spodnie robił, jak ci przyjdzie uciekać nie tylko z Gdyni ale i z Gdańska.
Nikt nie ma wątpliwości w ostateczne zwycięstwo!
Przychodzi jakiś SS-man ze sztabu i mówi do naszej eskorty.
Aus Grabau, alle nad Denzig! (Ci z Grabówka, wszyscy do Gdańska!)
Nasi komentują zaraz: "to z powodu tych Kosynierów są wściekli na Grabówek!"
Ruszamy ul. Śląską, Witomińską ku Radiostacji na Witominie. Wszędzie w oknach i na dachach karabiny maszynowe. Na placu przy Radiostacji segregują oddzielnie pracowników zakładów użyteczności publicznej."
(...)
"Tymczasem Niemcy dokonują jakichś dalszych segregacji według wieku i dzielnic zamieszkania. Nadchodzi wieczór. Słońce stopniowo obniża się ku zachodowi, gdy wreszcie formują z nas dużą grupę tysiąca ludzi i prowadzą różnymi ulicami ponad godzinę. Dochodzimy przez jakieś tory kolejowe do ogromnie potrzaskanego, pełnego olbrzymich wyrw muru.
Ktoś zorientował się w sytuacji i zawołał:
"prowadzą nas na Westerplatte".
Dochodzi godzina 20.00 w dniu 15 września 1939 roku.
Zatrzymują pochód przed wejściem do rozbitej bramy.
Oddać wszystkie brzytwy, noże, żyletki, papierosy, zapałki, zapalniczki!
Będzie zaraz osobista rewizja, kto nie odda będzie natychmiast rozstrzelany!
Powtarzają to wielokrotnie i zbierają te wszystkie przedmioty do swych czapek SS mani.
Trudno, oddajmy a następnie wchodzimy na dziedziniec. W rubinowej poświacie wieczorowej zorzy, jakby w blaskach gasnącego pożaru, ruiny koszar, ogromne leje, pościnane pociskami gałęzie, nagie kikuty drzew, sterczące jakby trupimi rękami skarżące się niebu, wywierają niesamowite wrażenie.
To ślady bohaterskiej obrony Westerplatte.
Dzielą nas na grupy i każą kłaść się na podłodze rozwalonych budynków, na parterach i na piętrach.
Zabudowania, obliczone na około 150 ludzi mają pomieścić około 1500 ludzi. Okazało się, że już przed nami skierowano tu grupę, liczącą około 500 osób. Każdy szuka miejsca, gdzie się da. Są tylko strzępy słomy.
Rozglądając się, z pewnym zdumieniem spostrzegamy nienaruszony kopiec z Białym Orłem na czerwonym tle. Misterna składanka z białych kamyczków. Piękna robota. Może, chcąc to okazać dygnitarzy nie ruszano kopca.
Nie padł też na niego żaden pocisk. Ten jasno błyszczący Orzeł na ruinach Westerplatte wydaje się nam symbolem nadziei w zwycięstwo.
Powróci tu jeszcze Polska!
Ogarnia nas wzruszenie. Pod orłem bieleją wielkie litery:
"Dla Ciebie Polsko i dla Twej chwały".
Zmęczeni głodni, sponiewierani, przeżywamy w napięciu myśli o znaczeniu Ojczyzny.... Cisną się na usta słowa: "Ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie......"
Nie, to nie tak, poeta pomylił się!!!
Ojczyzno moja, ty jesteś nad zdrowie!
Nad zdrowie, nad życie, nad wszystko w świecie!
Z dalekich wspomnień dzieciństwa wyłania się, ulubiona dawna pieśń:
"O Polski kraju święty,
Warowny domie nasz!
O jakiż niepojęty
Ty dla nas urok masz!
Potężna w tobie siła,
Żywota wieczny zdrój!
O Polsko moja miła,
O drogi kraju mój!’
Z różańcami w dłoni, poddajemy się wzruszeniu i marzeniom!
Płoszą je czarne mundury i trupie główki.
Na apelu segregują nas w setki a setki na dwudziestki.
Naznaczają prowizorycznie jakiegoś Capo i Hauptmanów. Mamy porządkować teren, śniadania nie dostaniemy. Brak chleba i kawy, trzeba naprawić kuchnię i zorganizować aprowizację.
Wzywają: Wystąpić wszyscy rzemieślnicy i kucharze!
Chorzy mają się zgłosić do jednego z SS w odrębnym szeregu!
Reszta do pracy.–
Mam pokrwawione stopy, wysoką temperaturę, ból głowy.
Odchodzę do szeregu chorych. Czekamy.
Po chwili podchodzi do nas krępy, lekko przygarbiony SS-man.
Przygląda się każdemu bystro, pyta co dolega. Nielicznym pozwala poleżeć na słomie w koszarach, większość oddala do pracy. Stoję prawie pod koniec szeregu. Ujrzawszy księdza z miejsca wrzeszczy.
Du Schwarzer Hund! Aber mit Lauftritt schnell zur Arbeit! (ty czarny psie! Ale biegiem zaraz do pracy!).
Mocne słowa popiera również mocnym argumentem kolby karabinu zwisającego mu na ramieniu, jak u wszystkich, pilnujących.
Kolba prześlizguje się pręgą po policzku i uderza w lewe ramię. Padam twarzą do ziemi.
SS-manowi spieszą z pomocą młodziak z Arbeitsdienstu w żółtym mundurze.
Trzepie prętem po plecach i każą biegać do pracy. Nagle przerywa.
SS-man wypręża się i coś melduje nadchodzącemu z koszar młodemu dygnitarzowi SS. Mogę teraz spokojnie wstać. Zdejmuję kapelusz i zgłaszam dygnitarzowi prośbę w imieniu kolegów i własnym, aby pozwolił nam czterem duchownym udać się do kościoła dla celebrowania Mszy św. ewentualnie pod strażą.
Chodzi o jutrzejszą niedzielę.
Okrągła o pomidorowej barwie twarz dygnitarza, pąsowieje.
"Du Halunker!" Ich werde dir paar Bananen auf den Arsche zelebrieren, wie deinen Kolegen aus Danzig. Aber sofort zur Arbeit! (ty łobuzie, ja ci parę bananów na tyłku wycelebruję, jak twoim kolegom z Gdańska. Natychmiast do pracy!)
Owym dygnitarzem okazał się Obersturmführer Kurt Mathesius, który dla nadania akcentu rozkazowi, pofatygował się łaskawie kopniakiem.
Nazwiska SS-mana nie znaliśmy. Nazywaliśmy go powszechnie: Kolbendoktor!"
|
|
|