Impreza w Dobieszowicach zorganizowana została przez Stowarzyszenie "Pro Fortalicium", pod nazwą V Piknik Forteczny. Miała ona miejsce w punkcie oporu "Wesoła", na stanowisku ciężkiego schronu, z kopułą pancerną z ckm, oraz dwoma strzelnicami ckm do ognia flankującego. Do stanowiska tego należą oprócz schronu ciężkiego, ufortyfikowany jaz ze schronem na stanowisko rkm do jego obrony.
Dla większości uczestników impreza zaczęła się w piątek po południu, w punkcie zbornym
przy Mc Donaldzie w Częstochowie, gdzie znalazłem połowę sekcji rkm opitej colą.
Stworzyliśmy kolumnę samochodową i wio do Dobieszowic. Po drodze napotkaliśmy podobny schron
jak ten przy którym odbyła się inscenizacja, o tyle ciekawy, że jego kopuła została wysadzona
pociskiem kumulacyjnym, tworząc śmiercionośną wyrwę. Dotarliśmy pod schron w Dobieszowicach,
tutaj odbyliśmy krótką naradę wojenną ze stroną niemiecką, ustaliliśmy co i jak oraz kto
kogo i podjechaliśmy do miejsca zakwaterowania w remizie OSP. Tutaj cześć żołnierzy
niemieckich uzupełniła swe braki w oporządzeniu i umundurowaniu.
Potem lekko zakrapiana narada i spać, bo rano 5.30 pobudka i na stanowiska. Drugiego dnia,
na stanowiska dotarliśmy "lekko" spóźnieni, ale zaraz zabraliśmy się za prace
porządkowo-saperskie: zamaskowaliśmy okop, rozwiesiliśmy siatki maskujące, oczyściliśmy
przedpole. Musieliśmy się spieszyć, bo o 10.00 miała zacząć się oficjalna cześć Pikniku.
Grupa nasza, wzmocniona zespołem z "Pro Fortalicium" ze swą piękną repliką rkm wz.28, zajęła
stanowiska w schronie i jego okolicy. Zaczęli przychodzić pierwsi widzowie, rozstawiło
się zaplecze sanitarno-odpustowe. Ostatnie ustalenia ze stroną niemiecką, szybkie korekty
planu, rozdanie petard pozorujących granaty i świec dymnych dla nadania klimatu. Krótka
próba generalna w polu i oczekujemy na godzinę "W". W ostatniej chwili przyjechali
żołnierze z jednostki specjalnej z Lublińca, ze swymi środkami pozoracji pola walki,
i bronią maszynową na ślepą amunicję - chwała Panowie, chwała, tego nam było trzeba. Część
oficjalna zaczęła się o godz. 12.00 od pokazu przybycia polskiej obsady schronu i zajęciu
stanowisk.
Zajęliśmy okop przy schronie i wystawiliśmy czujkę przy jazie, żeby obserwowała przedpole
i ruchu wojsk na pograniczu z Rzeszą. Ruch za graniczną rzeczką Brynicą, jakieś biegnące
postacie. Nagle huk wybuchów, słychać strzały od strony jazu, krótka wymiana ognia. A więc
WOJNA! Siedzimy w okopie przy schronie, do jazu mamy 150 m. Co tam się dzieje!? Dwuosobowa
czujka nie zatrzyma przeciwnika, idzie dym ze schronu przy jazie. Biegną w naszą stronę dwie
postacie, poznaję naszego kaprala i strzelca Marcinkowskiego. Kule zza rzeki świszczą koło
naszych głów, schron milczy, dlaczego? Cofająca się czujka jest coraz bliżej naszych pozycji,
biegną zygzakiem, komicznie to wygląda, ale strach tłumi wszystkie odruchy uśmiechów. Ogarnia
nas strach. Nagle wrogi ckm przeszywa kaprala, pada przy drodze, 20 m od okopu. Strzelec
Marcinkowski dobiega do okopu i zajmuje pozycję obronna.
Nagle ziemie zadrżała, to odezwała
się nasza kopuła ze schronu i prawa strzelnica. Dwa ckm-y otworzyły ogień do zbliżających
się postaci wroga, głuche rytmiczne dudnienia szybkostrzelnych ckm-ów powstrzymuje atak
piechoty wroga. Sekcja rkm z okopu wali seriami po krzakach, w których ukrył się wróg.
Słychać wrzask, ogień był skuteczny. Dowódca każe oszczędzać amunicję i przygotować granaty.
Wróg znowu się podrywa i jest coraz bliżej. Na rozkaz każdy rzuca granatem w stronę
tyraliery Niemców i wali ze swej broni. Schron znowu wali serią. Kończy się amunicja,
sąsiednie schrony włączają się do akcji, ale główna natarcie idzie na nas. Niemcy zalegli za
wałem przy drodze. W naszą stroną lecą granaty, znowu podrywa się natarcie Niemców, znowu
odpowiadamy ogniem ze wszystkich luf i granatami odpieramy atak. Plutonowy daje rozkaz
pojedynczo wycofywać się do schronu. Teraz dopiero widzę, że paru z naszych kolegów zostanie
tu na zawsze. Rkm zostaje i osłania nasz odwrót. W trakcie odwrotu ranny zostaje strzelec "Koszał", następni cofający się za nim tachają go do schronu. Na końcu jeden strzelec
osłania odwrót rkm-u i dowódcy drużyny.
Siedzimy w schronie. Ckm-y forteczne jeszcze "grają",
krata przeciwszturmowa zamknięta, drzwi pancerne zaryglowane, strzelnica
obrony wejścia obsadzona przez rkm wz. 28. Czekamy. Plutonowy łączy się telefonicznie z
tradytorem artyleryjskim, żeby położyli pięciominutowy ogień. Nagle potężny huk powala nas
na ziemię, to chyba nie nasze 75-ki. Prawda okazała się straszniejsza, Niemcy na dachu
podłożyli jakiś straszny ładunek na kopule, ta zieje straszna dziurą, ckm rozbity. Teraz
odzywa się tradytor, kładzie ogień na nasz schron i spędza z dachu wroga. Walą jak na
ćwiczeniach, są dobrze wstrzelani, kanonada cichnie. Zapada decyzja dowódcy, kto ma, granaty
w łapy, obrzucić dach i wycofujemy się ze schronu. Zostawiamy zabitych, rannych bierzemy na
ramiona i wychodzimy. Dym gryzie w oczy i gardło, nie ma czym oddychać. Zajmujemy pozycje
w bezpiecznej odległości od schronu, opatrujemy rannych. Plutonowy obserwuje jak Niemcy
zajmują nasz schron. - Skurwiele - wyrwa się dowódcy. My wiemy o co chodzi. Z resztek drużyny,
tworzymy grupę szturmową i z bagnetami na broni ostatnim wysiłkiem odbijamy schron. Niemcy
są całkowicie zaskoczeni, nie spodziewali się tego ostatniego, szalonego zrywu. Nikt nie
strzelał, wszyscy kłuli bagnetami, Niemcy trochę się pozbierali i wypalili w ostatniej
chwili, padło kilku naszych, ale odbiegliśmy. Niemcy szybko zrezygnowali z oporu, poddali
się. Utworzyliśmy kolumną jeniecką i odprowadziliśmy ich na tyły. Broń wroga zniszczyliśmy,
nie miał jej kto nieść, a dokumenty znalezione przy oficerze oddaliśmy naszemu plutonowemu.
Polski ciężki schron bojowy nr 52 |
||||
punkt oporu "Wesoła" w Dobieszowicach, O.W.Ś. | ||||
fot. Funky | ||||
Widzom się podobało, brawa były dla nas nagrodą. Przybiliśmy piątki z naszymi niedawnymi "przeciwnikami" i poszliśmy na grochówkę z żołnierskiego kotła. Po obiadku udaliśmy się na
sesję fotograficzno-filmową, dla czasopism i ludzi prywatnych. Najwięcej frajdy i zarazem
tremy mieliśmy przy odgrywaniu scenek z życia obsługi schronu, dla czeskich filmowców.
Zdobyliśmy wiele nowych kontaktów i znajomości, nasza rekonstrukcja powoli się rozwija i
to cieszy. Wieczorem zorganizowaliśmy ognisko z kiełbaskami, przy którym rozmową i planom
nie było końca, ale wszystko co dobre szybko się kończy. O 20.00 z żalem rozjechaliśmy się
do domów. Była to jedna z lepszych imprez, w których braliśmy udział.
Krzysztof Flaczyk